środa, 31 grudnia 2014

Trzy




- Przeznaczenie? Powiedziałabym raczej, że pech - mówię złośliwie, odwracając się twarzą do siatkarza.
- Jaki pech? Nie przesadzajmy - uśmiecha się najwyraźniej niezrażony moją złośliwością. 
- Miło było cię spotkać, cześć - rzucam i ruszam w kierunku przystanku, ale dogania mnie.
- Może wybrałabyś się ze mną na obiad? 
- Nie spotykam się z nieznajomymi.
- Ty tak serio? - pyta, na co tylko wywracam oczami. - Oj, no weź! 
Spoglądam na zegarek, który wskazuje kilka minut po piętnastej.
- Nie odpuścisz, co nie? - pytam, patrząc na niego z nadzieją, ale zdecydowanie zaprzecza ruchem głowy. - Ech... No okej.
Posyła mi uśmiech i idziemy w kierunku jego samochodu.
Restauracja, w której jesteśmy znajduje się dosłownie dwa kroki od mojej szkoły, a nigdy nie miałam okazji tutaj być. Zawsze wybierałyśmy z dziewczynami okolicznego McDonald'sa, nie wiedząc, że mamy takie dobro pod nosem.
Poza tym Rafał wydaje się sympatyczny i miło nam się rozmawia. Nie sądziłabym tego po naszym pierwszym "spotkaniu". Ale przecież człowiek może się mylić, prawda?
- Przyznaj się, - mówię, celując w niego widelcem - stale się tu żywisz, co?
- Skąd wiesz?
- Ha! Czyli zgadłam? 
- No wiesz... Nie mam nikogo, kto by mi gotował takie pyszne obiadki, jakie podają tutaj.
- A żona?
- Nie mam żony. To znaczy miałem, ale... Nie była moją żoną. Znaczy tak nam się wydawało...
- To znaczy, że jesteście po rozwodzie?
- Nie...
- Yyyy? Nie rozumiem w takim razie, ale okej - oznajmiam i biorę ostatni kęs do ust.
- To trochę skomplikowana historia.
- Nie ma skomplikowanych historii, po prostu ludzie są skomplikowani.
- Ambitne stwierdzenie.
Już otwieram usta aby coś powiedzieć, ale pojawia się obok nad kelnerka i zabiera talerze. Jest bardzo ładna, uśmiecha się lepiej niż niejedna hollywoodzka gwiazda, a do tego ma nienaganną sylwetkę, zwłaszcza nogi. Widać, że jest pewna swojego świetnego wyglądu i próbuje wywrzeć wrażenie na Rafale. On jednak zachowuje się jakby w ogóle jej nie zauważał.
- Masz idealną okazję, aby znaleźć sobie kogoś, kto ci będzie gotował.
- Tak? - patrzy na mnie jak na wariatkę.
- No ta kelnerka... W tej chwili gdybyś do niej zagadał, zgodziłaby się na wszystko.
- Eee...
- Nie patrz tak na mnie. Wiem dobrze, co widzę.
- Chyba mam uraz do blondynek... - przeczesuje dłońmi włosy byleby uciec od mojego wzroku. Mam teraz ogromną ochotę żeby się roześmiać, ale powstrzymuję się.
- Uraz do blondynek powiadasz... A może jest farbowana? - pytam z pełną powagą, nachylając się w jego stronę.
- Może... - uśmiecha się. - Pokaż lepiej zdjęcia, które zrobiłaś - zmienia temat i przysiada się obok mnie. Wyjmuję aparat z torby i zaczynamy oglądać zrobione fotografie. Na większości starałam się uchwycić grę obydwu drużyn, ale przecież musiałam skupić się także na siatkarzach, bo to w końcu oni byli główną atrakcją. - To mi się podoba - wskazuje na aparat tak, że obejmuje mnie lewą ręką, którą wcześniej trzymał na oparciu kanapy. Zerkam na niego, ale jego wzrok jest skupiony na wyświetlaczu mojej lustrzanki. Tylko przez sekundkę spoglądam na jego usta. Szybko otrząsam się z chwilowego... Hmm... Uniesienia? To zdecydowanie za duże słowo. Wracam po prostu do rzeczywistości, nie zwracając uwagi na bliskość jaka na chwilę obecną panuje pomiędzy mną a Rafałem. 
- Zrobię dwie odbitki, więc jedną będziesz mógł dać koledze.
- Igle też się spodoba. 
- Mam nadzieję - mówię i przeglądam pozostałe zdjęcia. Kelnerka przynosi dwie kremówki, a Rafał siada z powrotem na swoje miejsce i zabieramy się za jedzenie. - Nie ruszaj się - nakazuję i sięgam po aparat. Robię mu szybko dwa zdjęcia. Na jednym układa usta w "dzióbek", a drugie ukazuje jego uśmiech. Podaję mu lustrzankę, aby zobaczył, co uchwyciłam. 
- Mogłaś mi powiedzieć, że się pobrudziłem, a nie robisz mi zdjęcia - mówi oburzony i sięga po serwetkę. Zabieram aparat i chowam do torby. 
- Takie zdjęcia mają wzięcie na portalach typu ciacha czy innych pudelkach. 
Patrzy na mnie z niemałym przerażeniem, ale swoim śmiechem rozwiewam jego obawy. 
Kończymy jeść, Rafał, pomimo mojego sprzeciwu, sam reguluje cały rachunek i opuszczamy przytulną restaurację. 
- Wpisz mi swój numer - mówi, podając mi telefon. - Muszę jakoś odebrać te zdjęcia od ciebie.
- Aby mieć mój numer trzeba się trochę postarać. A zdjęciami się nie martw. Jakoś ci je przekażę - oznajmiam i wysiadam z samochodu. - Na razie - żegnam się i zamykam drzwi. Wchodzę do klatki i prawie w biegu pokonuję trzy piętra. W mieszkaniu jest tylko Monika, która jak zwykle zalega na kanapie przed telewizorem. Mama jest jeszcze w bibliotece, a tata na treningu. Znikam w pokoju i zabieram się za pisanie rozprawki na polski, aby jutro mieć już z tym spokój. Kiedy kończę rodzice są już w domu. Zjadam kolację, biorę kąpiel i kładę się spać. 

Ze snu wyrywa mnie dźwięk powiadomienia o rozładowanej baterii w telefonie. Odszukuję ładowarkę i podłączam komórkę. Zarzucam na ramiona szlafrok i udaję się do kuchni. Nalewam sobie soku jabłkowego do szklanki i sadowię się na parapecie. Jest kilka minut po szóstej, a na ulicach jest wciąż pusto ze względu na dzień wolny od pracy i szkoły. Na chodnikach i drzewach zalega cienka warstwa śniegu, który najwyraźniej zaczął padać w nocy. Wpatruję się w lecące powoli duże płatki białego puchu i opadające na zaśnieżony już lekko parapet.
Tonę w widoku za szybą, tracąc poczucie czasu. Wyrywam się z amoku, kiedy ktoś głośno trzaska drzwiami z łazienki. Zeskakuję z parapetu i powracam do pokoju, aby się ubrać. 
Dzień mija leniwie. Tata nie ma dzisiaj treningu, biblioteka jest zamknięta, więc i mama jest w domu. Siedzimy w salonie, oglądając setny raz  "Samych swoich''. Odpadam z towarzystwa i udaję się do pokoju. Zabieram się za zgrywanie zdjęć ze wczoraj, bo muszę je wysłać do Jolki. Wybieram kilka najlepszych i wysyłam je do naszej "naczelnej". Zatrzymuję się przy zdjęciach z restauracji. Nie zwracam uwagi na moment, w którym na moją twarz wdziera się uśmiech. Nie wiem, co myśleć. Nie poznaję swojej reakcji.
- A tobie co tak wesoło? - pyta wpadająca do mojego pokoju Gośka.
- Czy panna Kwiecińska nie wie, że pasuje się przywitać? A jeszcze najpierw zapukać? - odpowiadam kąśliwie i szybko zgrywam wybrane zdjęcia dla Rafała na pendrive'a. 
- Oj tam, oj tam! Co tam masz? 
- A nic.
Wyłączam laptopa i chowam pendrive'a do torby.
- Ukrywasz coś przede mną - oznajmia pewnym tonem i wymierza palcem wskazującym w moją klatkę piersiową. 
- Co ty znowu wymyśliłaś?
- Po prostu widzę. Jesteś taka... Jakaś taka inna.
- Pleciesz głupoty, Gośka.
- Nie chcesz mówić, to nie. Ale ja i tak się dowiem.
- Ciekawe czego - prycham, a ona uważnie mi się przygląda. - No daj spokój.
- Okej - odpowiada czujnie i sadowi się na moim łóżku. - W ogóle to zapomniałabym! Idziemy jutro z Kaśką i Malwiną na mecz. Mam cztery bilety i Karol chce iść z nami, ale spędzamy ze sobą tyle czasu, że musimy od siebie kiedyś odpoczywać. Więc może poszłabyś z nami, co?
- Pójdę.
- Wiem, że będziesz się wykręcać jak zwykle...
- Pójdę. 
- Nie możesz cały czas siedzieć z nosem w książkach i kuć do matury. A poza tym przegapić tyle ciasteczek z polibudy, to grzech.
- Pójdę.
- Izka, no! Nie daj się... Co?! 
Wywracam oczami.
- Pójdę z wami na ten mecz. 
Patrzy na mnie z wyraźnie wymalowanym zdziwieniem na ustach. Wstaje z łóżka, podchodzi do mnie i chwyta za ramiona.
- Kim jesteś i co zrobiłaś z Izą, którą znam i kocham?! - pyta teatralnym tonem.
- Dramatyzujesz - czochram jej fryzurę, za co obrywam w ramię.

- Patrz jak jeździsz! - krzyczę wściekła, kiedy zostaję ochlapana przez jakiś samochód. Ściągam na siebie spojrzenia przypadkowych ludzi na ulicy, ale nie zwracam na to jakiejś szczególnej uwagi i idę dalej. Dzisiejszy dzień zdecydowanie nie idzie po mojej myśli. Zaspałam na pierwszą lekcję, co zwykle mi się nie zdarza, miałam sprawdzian, dwie niezapowiedziane kartkówki i jeszcze zapomniałam z domu portfela, więc zamiast wrócić do domu MPK, wracam pieszo. Wchodzę do klatki, pokonuję wszystkie schody i przekraczam próg mieszkania. Monika od razu zaczyna zawracać mi głowę, więc warczę tylko, aby dała mi spokój i podążam do swojego pokoju. Rzucam torbę gdzieś w kąt i kładę się na łóżku, wbijając wzrok w sufit. Zdecydowanie najlepiej by było, gdyby ten dzień się już skończył. Słyszę dźwięk przychodzącej wiadomości, więc wstaję z łóżka i odgrzebuję telefon w torbie.

GOŚKA:
17:30 pod Podpromiem :D

Zerkam na godzinę - dochodzi 16. Wędruję do kuchni, gdzie mama podaje obiad. Zjadam co nieco i powracam do pokoju. Przebieram się i pociągam rzęsy tuszem. Odnajduję w szafie koszulkę Resovii, którą dostałam od Malwiny bodajże na siedemnaste urodziny i zakładam ją. Chowam do torebki telefon, portfel i pendrive ze zdjęciami i wychodzę do przedpokoju. Zarzucam na siebie kurtkę, zakładam buty i wychodzę z mieszkania. Jest pięć minut po siedemnastej i wątpię, że złapię jakiś autobus w kierunku Podpromia. Zerkam na rozkład, ale najszybszy kurs jest za czterdzieści minut, więc ruszam na piechotę. Całą trasę pokonuję spokojnie w dwadzieścia minut. Zauważam stojące przy wejściu na halę Gośkę, Kaśkę i Malwinę. Witam się z nimi i kierujemy się do wewnątrz.
Mamy miejsca w rzędzie blisko płyty boiska, więc swobodnie możemy oglądać poczynania obydwu drużyn. Nowakowski, Perłowski, Schoeps, Drzyzga, Ivović, Penchev i Ignaczak wychodzą w wyjściowym składzie. Pierwszy set, pomimo małych problemów na początku, wygrywają Resoviacy 26:24. To, co się dzieje na trybunach jest nie do opisania. Kibice zapewniają niesamowitą atmosferę. I z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że czuję się jakbym była na arcyważnym meczu reprezentacji, a nie na ćwierćfinałowych rozgrywkach o Puchar Polski. 
Cały mecz kończy się wygraną Rzeszowian 3:0. Politechnika została całkowicie rozbita, o czym świadczy wynik trzeciego seta - 25:14.
Żegnam się z dziewczynami przy wyjściu, mówiąc, że uciekam na autobus, co one przyjmują bez żadnego sprzeciwu i odchodzą w przeciwnym kierunku.
Stoję pod halą już grubo ponad pół godziny. Podpromie opuścili już chyba dosłownie wszyscy, od kibiców, przez media, aż do siatkarzy. Bez problemu wchodzę ponownie na teren obiektu i kieruję się na główną halę. Serce wali mi niemiłosiernie, bo jeśli mnie ktoś tutaj przyłapie, będę miała przechlapane. Na parkiecie dostrzegam leżącego Rafała. Podchodzę do niego i kładę się obok.
- Tak jak obiecałam, twoje zdjęcia - mówię, przekazując mu pendrive'a.
- Dzięki.
- Stało się coś? - pytam, chociaż wiem, że nie powinnam.
- Nic, o czym warto mówić. 
- Jak chcesz... - odpowiadam obojętnie. - Świetny mecz.
- No... Szkoda, że nie przyczyniłem się do wyniku.
- Jak to nie? Ostatni set należał głównie do ciebie.
- Taa...
- Wyczuwam muchy w nosie u pana siatkarza. W takim razie na razie - oznajmiam i podnoszę się z płyty boiska. Czuję, jak Rafał łapie mnie za nadgarstek i pociąga w swoim kierunku. Nie łapię równowagi i upadam wprost na niego.
- Przepraszam - mówi, patrząc mi w oczy. Ma ułatwione zadanie, gdyż nasze twarze niemal się stykają. Zamieram, słysząc jedynie kołatanie własnego serca.
- Proszę opuścić halę! - dobiega nas surowy głos ochroniarza.
Pośpiesznie wstaję, a Rafał zaraz za mną.
- Przepraszam, już wychodzimy - tłumaczy.
- Aaa! To pan, panie Rafale. Do widzenia, do widzenia.
- Do widzenia - żegna się ze starszym mężczyzną i opuszczamy Podpromie w milczeniu. - Odwiózłbym cię, ale przyszedłem pieszo.
- Nic nie szkodzi...
- Ale mogę cię odprowadzić, jeśli nie masz nic przeciwko.
- Dobrze - zgadzam się i ruszamy wolnym krokiem w kierunku mojego mieszkania.






_________________________________________________________________

Witam po świątecznej przerwie, jeszcze w starym roku.

A w nadchodzącym 2015 życzę Wam przede wszystkim zdrowia
i wszelkiej pomyślności. Oby ten nowy rok był równie udany dla
naszych sportowców jak i ten miniony :)










piątek, 19 grudnia 2014

Dwa



- Zapomniałam o jakiejś waszej rocznicy, urodzinach albo imieninach? - pytam, wskazując na bukiet herbacianych róż stojących w wazonie.
- Nie - odpowiada tata, uśmiechając się i bierze łyk kawy. - To dla ciebie.
- Dla mnie?!
- Mama znalazła je na wycieraczce, jak wychodziła. Jest liścik.
Przyglądam się bukietowi i zauważam małą kopertę. Na jej zewnętrznej stronie dosyć starannie jest napisane moje imię. Otwieram ją delikatnie i wyjmuję z niej kartkę.




"Wczoraj jakoś zapomniałem złożyć Ci życzeń,
tak więc wszystkiego najlepszego i spełnienia najskrytszych marzeń...

 R.

PS. I tak wiem, że Ci się podobało :)"



To się nazywa tupet!
- Jakiś cichy wielbiciel? - pyta, przyglądając mi się uważnie.
- Jeszcze tego by brakowało... - mruczę pod nosem. - Po prostu spóźnione życzenia urodzinowe - wyjaśniam.
- Jakie życzenia urodzinowe? - w kuchni pojawia się zaspana Monika.
- Nie twój interes - warczę na nią.
- Ma ktoś gest. Ejj... Pokaż liścik! 
- No chyba śnisz! - chowam kopertę do kieszeni dresowych spodni i zabieram wazon ze sobą do pokoju. 
- Tatoooo! 
- Zostaw Izę w spokoju, Monika. Zbierajcie się, jedziemy po choinkę.
- Ja sobie odpuszczę - oznajmia moja siostra i upija tacie łyk kawy. - Zimna, fuuuuj!
- Zaraz będę gotowa - mówię i znikam w swoim królestwie, aby się przebrać. 
Zakładam na siebie dżinsy i ciepłą bluzę, wiążę włosy w kitkę i wychodzę z pokoju. Taka czeka już przy drzwiach, więc wkładam buty i kurtkę i wychodzimy.
Jedziemy w milczeniu, w tle słychać tylko świąteczne piosenki płynące z radia. Chyba tylko one tworzą świąteczną atmosferę, bo o pogodzie nie można tego powiedzieć. Śniegu nie ma w ogóle i gdyby ktoś nie miał kalendarza, spokojnie mógłby pomyśleć, że zbliża się Wielkanoc, a nie Boże Narodzenie.
Tata parkuje przy jednej ze szkółek na obrzeżach miasta. Ludzi jest jak na lekarstwo. Chyba większość planuje wybór świątecznego drzewka na ostatnią chwilę. 
- Patrz, tato. Ta jest idealna! - wskazuję palcem na okazałą choinkę.
- Mama chyba by nas zabiła, gdybyśmy przytaszczyli do domu takie ogromne drzewko.
- Ale tatoooo...
- Nie, Izka.
- Tatusiuuu...
- Poszukamy jakiegoś mniejszego drzewka, chodź - mówi i dźga mnie w bok. - A może to? Świetne! - pokazuje wyraźnie z siebie zadowolony.
- Eeee... Takie sobie - krzywię się, bo wolałabym większą choinkę, ale ta też jest niczego sobie.
- Nie marudź. Bierzemy to.
- Dzień dobry, panie Adamie.
Halo? Czy ja mam omamy słuchowe? 
Odwracamy się oboje z tatą jednocześnie, a przed nami stoi wysoki brunet, ten wysoki brunet ze wczoraj. 
- Cześć, Rafał! Kope lat! - mój tata uśmiecha się jakby odbierał statuetkę najlepszego trenera co najmniej w Europie i wymieniają uściski dłoni. Patrzę zdezorientowana to na niego to na bruneta. - Aaaa! To moja starsza córka Iza, a to Rafał, mój dawny wychowanek jeszcze z Błękitnych - mówi, a brunet wystawia dłoń w moim kierunku, którą lekko ściskam. 
- Miło mi - oznajmia, nie odrywając ode mnie wzroku.
- Taaa... Mi też - odpowiadam, wywracając oczami. 
- Byłem trenerem obecnego mistrza świata... Wow! To jest coś! Gratulacje, gratulacje! - ekscytuje się tata. - Wróciłeś teraz do Rzeszowa? Jak rozumiem chyba na dłużej, co?
- Wróciłem z wypożyczenia, a czy dłużej zagrzeję miejsce w Rzeszowie to się okaże.
- No tak, tak.
- A pan gdzie teraz trenuje?
- Przerzuciłem się na piłkę nożną.
- Naprawdę? 
- O tak! Jakbyś chciał sobie coś przypomnieć z kopanej to wpadnij kiedyś na halę CWKSu. W ogóle musimy się spotkać i... - przerywa, kiedy dzwoni jego telefon. - To z klubu. Odbiorę, zapłacę za drzewko i zaraz do was wracam - oznajmia i oddala się kawałek. 
- Czyli jednak siatkarz... Super... - mruczę ledwo dosłyszalnie pod nosem. Spoglądam na niego, ale tylko patrzy na mnie i uśmiecha się. - Dzięki za kwiatki - rzucam obojętnie.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie - spogląda na mnie cwanie.
- Śmieszny jesteś - prycham. Czy ja tego nie robię aby ciągle? 
- Może chciałabyś...
- Daruj sobie - przerywam mu. - Oblałeś mnie kawą, podwiozłeś mnie do domu i tak po prostu mnie pocałowałeś. Wielkie mi halo! Wracaj do dziewczyny czy tam żony. A poza tym na pewno masz jakieś fanki. Pociesz się nimi. 
- Wyczuwam nutkę zazdrości?
- Człowieku, ja cię w ogóle nie znam! 
- Może czas to zmienić?
- Możesz pomarzyć! 
Mam ochotę coś jeszcze powiedzieć, ale wraca tata.
- I jak, choinka wybrana? - zagaduje Rafała.
- Yyy... Tak. Będę leciał. Popołudniu wyjeżdżamy do Krakowa, a jutro mecz z AGH. 
- Może znajdziesz trochę czasu, to pogadamy.
Wymieniają się jeszcze numerami telefonów, a ja stoję jak kołek. W końcu tata zabiera nasze drzewko i ruszamy w kierunku samochodu. Z trudem je pakuje, żegna się jeszcze z siatkarzem, który także zapakował swoją choinkę i odjeżdżamy. 
Tematem numer jeden w drodze powrotnej są czasy, kiedy tata pracował w Błękitnych Ropczyce, gdzie trenował Rafała. Opowiada o nim jak najęty, a ja tylko co chwila potakuję głową. 
Wnosimy choinkę do mieszkania, ustawiamy ją na przygotowanym stojaku, a tata idzie wyciągnąć ozdoby. Monika siedzi z opakowaniem chipsów na kanapie i ogląda jakiś film. Siadam obok niej i podkradam paprykową przekąskę.
- Co to za tajemniczy "R"? - pyta z pełnymi ustami. 
- Co? Skąd wiesz?!
- Nie zostawia się rzeczy na wierzchu.
- Grzebałaś mi po kieszeniach?!
- No i co z tego? 
- Jesteś nienormalna! - wrzeszczę na nią. 
- Nie rób takiej dramy.
Uderzam ją poduszką. Upuszcza chipsy na podłogę, a sama chwyta za drugą poduszkę i oddaje mi ciosy. 
- Ej! Co tutaj się dzieje? 
- Ona zaczęła! - tłumaczy się Monika.
- Ja ci nie grzebię w twoich rzeczach! 
- Koniec tego! Monika posprzątaj ten bałagan. 
- Ale tato...
- Żadnego "ale". 
- Aha?! Izunia jak zwykle niewinna - mówi naburmuszona i zabiera się za sprzątanie.


Niestety przerwa świąteczna się skończyła i trzeba ponownie powrócić do szarej codzienności.
Skończyłam właśnie ogarniać wszystkie rzeczy na jutro do szkoły i przeglądam zdjęcia z sylwestra u Karola, które wysłała mi Gośka. Nie miałam co prawda jakiejś szczególnej ochoty żeby tam iść, ale jak zwykle dałam się namówić dziewczynom i nie żałuję, bo całkiem nieźle się bawiłam. Zdjęć jest sporo, a na niektórych znalazłam się nawet ja. Najbardziej podoba mi się to, gdzie tańczę razem z Konradem do jakiejś wolnej piosenki. Może wywołam je sobie i powieszę nad łóżkiem? Hmmm... To nie jest głupi pomysł.
- Iza! Gdzie są moje nowe dżinsy?! - wrzeszczy z pokoju obok Monika.
- Nie wiem! 
- To pomóż mi szukać!
- No chyba śnisz! 
- Bo wezmę twoje! 
Wyłączam laptopa i kieruję kroki w kierunku lokum mojej młodszej siostry. Wolę nie ryzykować nagłym zniknięciem czegoś z mojej garderoby, więc poświęcam chwilę, aby pomóc tej ofermie. Kiedy wchodzę do pokoju, Monika stoi przy szafie.
- Może jakbyś posprzątała ten bajzel, to coś byś znalazła - mówię i rozglądam się po szafie.
- Był porządek, no ale szukałam tych spodni! 
- A sprawdzałaś pod łóżkiem?
Patrzy na mnie jak na wariatkę, ale po chwili zerka pod łóżko.
- Są! Dzięki! W ogóle to skąd wiedziałaś?
- Znam cię trochę.
- Już prawie szósta! Biegnę się przebrać, bo zaraz przyjdzie! - krzyczy spanikowana, zerkając na zegarek i wybiega z pokoju.
- Kto przyjdzie? - pytam, ale w odpowiedzi słyszę tylko trzaśnięcie drzwi w łazience.
Kieruję się do kuchni, skąd wyłaniają się niesamowite zapachy. Mama rozmawia przez telefon, ale nie chcę jej przeszkadzać, więc wracam do pokoju. Jestem tuż przed drzwiami, kiedy w korytarzu rozbrzmiewa dzwonek do drzwi.
- Ja otworzę - mówi tata, wyłaniając się z salonu.
Stoję ukryta za drzwiami pokoju i dyskretnie spoglądam, kto nas odwiedził. Zamieram, kiedy widzę prawie dwumetrowego bruneta. Szybko zamykam drzwi i siadam na łóżku. Wyjść tam? A może nie? Co on tutaj w ogóle robi? 
- Izka, chodź. Mamy gościa - no tak, tata... Oznajmia i wychodzi z mojego lokum. Wstaję z łóżka, poprawiam grzywkę i chwytam za klamkę. Hola! Nie pójdę w tych dresach. To, że uważam tego człowieka za totalnego idiotę i w dodatku moje przekleństwo, nie usprawiedliwia tego, że wyglądam jak siedem nieszczęść i mam się mu tak pokazać. Wygrzebuję z szafy czarne rurki i beżową koszulę w grochy. Przebieram się, wiążę włosy w luźnego koka, robię delikatny makijaż i wychodzę z pokoju. Monika grzebie się jeszcze w łazience, tata gdzieś się ulotnił, a mama kręci się po kuchni i rozmawia z siedzącym przy stole Rafałem.
- Cześć - mówię cicho i siadam naprzeciw niego. Czuję, że się czerwienię i pojęcia nie mam dlaczego.
- Cześć - odpowiada i uśmiecha się, a jego uśmiech powoduje, że moje policzki płoną jeszcze bardziej. Niedobrze! 
Do kuchni wraca tata z jakąś gazetą sportową, mama podaje kolację, zjawia się Monika i zabieramy się za jedzenie.
Po zjedzeniu towarzystwo przenosi się do salonu, a ja pomagam mamie ogarnąć kuchnię. Następnie idę razem z nią do naszego gościa i przysiadam się na oparciu fotela, na którym siedzi tata. Oczywistym tematem jest siatkówka, Błękitni Ropczyce, kluby, w których grał Rafał, zwłaszcza Resovia i minione Mistrzostwa Świata. Monika ma wyraźnie dosyć słuchania o siatkówce, więc szybko się zmywa. Mama, ku mojemu zdziwieniu, wkręciła się w temat i co chwile zasypuje siatkarza jakimiś pytaniami. A ja siedzę w ciszy i przyglądam się Rafałowi. Ma na sobie dżinsy i błękitną koszulę, jego twarz pokrywa lekki zarost i od naszego ostatniego spotkania odwiedził także fryzjera. Muszę przyznać, że wygląda całkiem nieźle... Okej... Chyba mi odbija...
Ulatniam się z salonu, bo moje myśli zaczynają podążać w zdecydowanie nieodpowiednim kierunku. Kładę się na łóżku i zaczynam gapić się w sufit. Próbuję zresetować umysł i nie myśleć o tym cholernie przystojnym brunecie, który siedzi teraz w moim salonie.

Jestem na plaży, w oddali szumi morze, ptaki śpiewają, a ja turlam się po rozgrzanym słońcem piasku...
- Auuu!
Wcale nie jestem na plaży, tylko spadłam z łóżka. Rozmasowuję bolące biodro i wstaję z podłogi. Ciągle jestem w ubraniach, które miałam na sobie wczorajszego wieczoru. Najwyraźniej musiałam szybko zasnąć... 
Zegarek wskazuje 6:50. Zabieram czyste ubrania i ruszam do łazienki. Będąc na korytarzu, słyszę fragment rozmowy rodziców, dobiegającej z kuchni. 
- No tak... A zwróciłeś uwagę jak on na nią patrzył?
- Nie przesadzaj...
- Ja nie przesadzam, Adam. Po prostu widziałam. 
- I co z tego? Jest pełnoletnia. Sama sobie dobiera towarzystwo. No nawet jakby należał do niego Rafał. To świetny facet...
- On jest od niej dziewięć lat starszy!
- Dramatyzujesz, kochanie.
- Może i dramatyzuję, niech ci będzie, ale po prostu troszczę się o nią i...
Nie słucham dalej ich wymiany zdań, tylko wchodzę do łazienki. Staram się nie myśleć o tym, co usłyszałam. Biorę prysznic, maluję się i ubieram. W kuchni czeka na mnie śniadanie zrobione przez mamę, które szybko pochłaniam. Zabieram torbę i czekamy z Moniką na tatę, aż się ubierze. Przypominam sobie jeszcze o aparacie, więc zabieram go z pokoju. Dzisiaj w szkole mamy gościć jakichś piłkarzy, a z racji tego, że współpracuję przy tworzeniu gazetki szkolnej i strony internetowej, jestem odpowiedzialna za zdjęcia.
Tata jest gotowy, więc schodzimy do samochodu i jedziemy do szkoły.
Z ciężkim trudem znoszę dwie pierwsze lekcje, jakimi są angielski i polski. Na przerwie odnajduję Jolkę - główną redaktorkę naszej gazetki, od której dowiaduję się jak ma wyglądać dzisiejszy dzień. A więc najpierw odbędzie się mecz siatkówki pomiędzy szkolną drużyną dziewczyn i chłopaków, a potem swój czas będą mieć nasi goście. Nie wiem, co ma siatkówka do piłkarzy nożnych, ale nie drążę tematu, tylko udaję się na halę sportową. Przy wejściu wpadam na Malwinę przebraną w sportowy strój. Jest wyraźnie podekscytowana tym meczem, dlatego nie zawracam jej głowy, tylko siadam w spokoju na trybunach. Obydwie drużyny zaczynają się rozgrzewać, a wśród chłopaków zauważam Konrada. Razem z Maćkiem odbijają piłkę pomiędzy sobą.
Na sali rozbrzmiewa gwizdek jednego z wuefistów, a wśród "widowni", zawodników i zawodniczek obydwu drużyn rozlegają się brawa. Rozglądam się dookoła i zauważam grupkę wysokich facetów. 
- Siatkarze?! - swoim dosyć głośnym "odkryciem" ściągam na siebie uwagę dwóch dziewczyn z równoległej klasy, które tylko się uśmiechają i powracają do przyglądania się siatkarzom. Byłam przekonana, że będą u nas dzisiaj gościć piłkarze ze Stali albo CWKSu. 
Resoviacy zajmują miejsca w pierwszym rzędzie trybun, a mecz się rozpoczyna. 
Nie zwracam większej uwagi na wynik, bo przemierzam halę wzdłuż i wszerz, aby zrobić jak najlepsze zdjęcia, ale od początku prowadzą chłopaki z kilku punktową przewagą. Wracam właśnie na trybuny, kiedy mój wzrok spotyka się ze wzrokiem Rafała. Czuję jak moje policzki zaczynają pąsowieć, więc przystawiam aparat i robię jemu i jego kolegom kilka zdjęć. Ignaczak  (tak, nawet ja wiem, kto to Krzysztof Ignaczak) siedzący obok niego, obejmuje go ramieniem i obydwaj uśmiechają się w kierunku obiektywu. Robię szybkie ujęcie i unoszę kciuk do góry na znak, że zdjęcie wyszło świetnie.
Mecz kończy się wygraną chłopaków nad dziewczynami 3:1. Potem swój czas otrzymują siatkarze. Mówią o treningach, meczach, napominają co nieco o Mistrzostwach, sypią historiami z szatni, a potem dzielnie rozdają autografy i robią sobie ze wszystkimi zdjęcia. Wszystko mam uwiecznione, spotkanie dobiegło końca, więc mogę wrócić do domu. Teoretycznie od jakichś dwóch godzin jestem po lekcjach.
Zgarniam z szatni kurtkę i wychodzę na zewnątrz. Rozglądam się za Malwiną, ale nigdzie jej nie widać.
- Znowu się spotykamy. To chyba przeznaczenie - słyszę za sobą czyjś już dobrze mi znany głos.








____________________________________________________

A nasi Resoviacy wczoraj wygrali w Berlinie,
więc z tej radości rozdział już dzisiaj :D


Rozwiałam już chyba wszelkie wątpliwości, 
co do tajemniczego bruneta :D

Myślałam, że od razu go rozszyfrujecie.



Dziękuję bardzo za komentarze pod poprzednim rozdziałem
i błagam o więcej :D 


Buziaki! ;*







wtorek, 16 grudnia 2014

Jeden




Opieram głowę o szybę i przymykam powieki. Mam dosyć. Czuję się padnięta. Ostatnie dni były dla mnie ciężkie. Wolontariat, warsztaty, mnóstwo nauki, próbne matury... A w międzyczasie musiałam jeszcze udawać, że nie mam bladego pojęcia o osiemnastkowej imprezie, którą szykują dla mnie rodzice. Nie chcę mieć tej imprezy, nie chcę mieć osiemnastu lat, nie chcę być dorosła... Nudzi mnie udawanie odpowiedzialnej, niezwykle dorosłej jak na swój wiek licealistki, która już za kilka miesięcy całkowicie wkroczy w dorosłe studenckie życie. Nie chcę tego. Chcę swoje lalki i misie, dla których mogłam urządzać herbaciane przyjęcia. Chcę beztroskie życie przedszkolaka, który nie musi się o nic martwić. Chcę się wyrwać z tego wszystkiego. 
No właśnie... Chcę. I na tym wszystko się kończy.
Wysiadam z zatłoczonego autobusu MPK i kieruję się w stronę swojej klatki. Pokonuję trzy piętra i otwieram drzwi. Mieszkanie jest puste. Rodziców ani Moniki nie ma. Przebieram się i kładę się spać. Może chociaż sen okaże się w jakimś niewielkim stopniu zbawienny.

Budzę się, kiedy za oknem jest jeszcze ciemno. Wstaję i kieruję kroki do kuchni. Zaparzam herbatę i sadowię się z kubkiem na parapecie. Spoglądam na budzący się do życia Rzeszów, na lampy uliczne oświetlające panujący jeszcze zmrok, na pędzące samochody i autobusy. Ten widok mnie uspokaja. I może to dosyć irracjonalne, ale czasami lubię wcześniej wstać, aby napawać się właśnie takim widokiem stolicy Podkarpacia. To moje miejsce na Ziemi, które tak po prostu kocham, w którym pomimo wszystko czuję się gdzieś w głębi duszy szczęśliwa.
Nie zwracam nawet uwagi, kiedy herbata robi się zimna, za chmur zaczyna wyglądać słońce, a do kuchni wpada mama. 
- Za dużo myślisz, kochanie - mówi i przelotnie całuje mnie w skroń. 
- Po prostu nie mogłam już spać.
Zeskakuję z parapetu i odkładam kubek do zlewu.
- A jak wczorajsze egzaminy? - pyta, krzątając się po kuchni.
- Dobrze - odpowiadam zdawkowo i ciągle przyglądam się jej poczynaniom. 
- Masz tutaj kanapki. Tylko błagam cię, zjedz. Znając ciebie, wiem, że w ciągu dnia możesz nie znaleźć czasu na jedzenie.
- Tak, zjem - mruczę pod nosem i pakuję do ust jedną z kanapek.
- Będę o 16. Pa! - krzyczy z przedpokoju i wychodzi.
Zjadam śniadanie, ubieram się, żegnam się z tatą wychodzącym na trening i razem z Moniką zabieramy się za porządki, czyli typowa sobota.
Około 14 dzwoni Gośka, żeby wyciągnąć mnie na zakupy, bo "totalnie nie ma w co się ubrać na sylwestra u Karola". Dobrze wiem, że to tylko pretekst, aby wyciągnąć mnie z domu, żeby rodzice z Moniką mogli przygotować grunt na te całe urodziny, a po coś na sylwestra zdąży wyskoczyć jeszcze ze sto razy. Cała ona. 
Zgadzam się jednak i zabieram się za jakiś makijaż i ubieranie. Nie chcę potem wyglądać najgorzej na własnej osiemnastce. 
Gotowa wychodzę z domu i dojeżdżam MPK do Plazy. Gośka czeka na mnie przy wejściu i wyraźnie widać, że nieźle się odstawiła. Robimy rundkę po wszystkich sklepach, ale jakoś nic nie wpada jej w oko. Kolejnym punktem naszego wypadku okazuje się Millenium Hall, ale tam także moja ukochana kuzynka, a jednocześnie jedna z najlepszych przyjaciółek, nie znajduje tego, czego szuka.
- Zmarnowałyśmy ponad dwie godziny - wzdycha zrezygnowana. 
Ona wzdycha zrezygnowana? A co ja mam powiedzieć? - Galeria Rzeszów moją jedyną nadzieją - wyznaje teatralnie i ciągnie mnie w kierunku alei Piłsudskiego. 
Świetnie, tylko spaceru przez pół miasta mi brakuje. Jednak nie protestuję, a posłusznie idę za nią. Znowu przemierzamy przez wszystkie sklepy, aż w końcu coś wpada w jej oko. Kobaltowa sukienka bez ramiączek idealnie na niej leży, a sama Gośka jest zachwycona. Czy mogę coś dodać? Wygląda świetnie, jak zresztą we wszystkim. 
- Karol oszaleje - mówię, kiedy piąty raz przegląda się w lustrze.
- No ja myślę - śmieje się. - A ty? Niczego sobie nie upatrzyłaś?
- Jakoś tak... No... Nie...
Już nawet nie odpowiada, tylko zaczyna buszować pomiędzy wieszakami. Nim się orientuję, wpycha mnie do jednej z przymierzalni i podaje pierwszą z sukienek.
- No mierz - pospiesza mnie.
- Nie podoba mi się.
Podaje mi trzy kolejne, ale żadna mnie nie zachwyca. 
- Co z tobą? Ta ostatnia była świetna!
- Te sukienki nie są jakoś w moim stylu. Może sama czegoś poszukam, co? - niechętnie rozglądam się po sklepie. Wszystko jest takie eleganckie, w wyniosłym stylu. Nic nie pasuje to osoby takiej jak ja, która stara się nie zwracać na siebie większej uwagi. 
Jednak wpada mi w oko biała sukienka z czerwonymi subtelnymi kwiatami, lekko rozkloszowana. Przymierzem ją i uśmiechem się do swojego odbicia w lustrze, bo naprawdę nieźle w niej wyglądam. 
Szybko płacimy za nasze zakupy i wychodzimy ze sklepu. Mam dosyć chodzenia po sklepach. Kupujemy w McDonald's po cappuccino i ruszamy ku wyjściu. Przy drzwiach wzrok Gośki wędruje na jakiś plakat. Sama zaciekawiona zerkam.
"Koncert kolęd z Asseco Resovią"
Czy wspominałam, że moja kuzynka ma fioła na punkcie siatkówki? Zresztą jak inne moje przyjaciółki. Chyba tylko mnie to jakoś nie kręci.
- Idziemy! Słyszysz, Iza? Idziemy koniecznie! - piszczy podekscytowana, na co wywracam oczami. Potakuję jej tylko i idziemy w kierunku mojego mieszkania.
Zaraz po otwarciu drzwi wszyscy wyskakują z różnych zakamarków, krzycząc głośne "niespodzianka". Normalnie jak w amerykańskich filmach... Udaję naturalnie niezmiernie zaskoczoną i grzecznie witam się ze wszystkim.
Są oczywiście Malwina z Kaśką, jest Karol, Maciek, kilka koleżanek z klasy i nawet Konrad, w którym podkochuję się od jakiegoś czasu. Nie... "Podkochuję" to chyba za duże słowo. Po prostu mi się podoba.
Tak narzekałam na tą całą imprezę-niespodziankę, ale jest nieźle. Przyjemnie mija nam ten czas, a wszystko za sprawą dobrego towarzystwa.

Następnego dnia wstaję późno, głównie dlatego, że całe wczorajsze towarzystwo też zmyło się nieprędko. Mama kręci się w kuchni, po której roznosi się zapach pieczonego kurczaka. Widząc mnie, ponownie składa mi życzenia.
Doprowadzam się do porządku i siadam przy stole, gdzie tata z Moniką pałaszują już zawartość swoich talerzy. 
Zjadam obiad, pomagam mamie zmywać i siadam na kanapie obok taty, który ogląda skoki narciarskie. O tak! Idealna niedziela.
- Iza! Telefoooon! - wrzeszczy z mojego pokoju Monika. Wolę się nawet nie zastanawiać, co ona tam robi. Zrywam się z kanapy i biegnę odebrać.
- Halo? - pytam, po przejęciu telefonu od siostry.
- Wychodzisz już? 
- Ale gdzie wychodzę?
- Wiedziałam, że zapomnisz! - piekli się Gośka. - Spotkanie z Resoviakami, hello?!
- I o to tyle krzyku? - prycham. 
- Obiecałeś, że przyjdziesz.
- Nic nie obiecałam.
- Obiecałaś.
- Nie.
- Tak.
- Nie.
- Tak.
- O przestań! Mogę tak w nieskończoność!
- No choooodź - mówi błagalnie. - Co ci szkodzi? I tak siedzisz w domu.
- Nie mam ochoty.
- Iza, nooooo...
- Nie!
- Izuniaaaa...
- Nie!
- Izusiaaaa...
- Dasz mi spokój?
- Jeśli przyjdziesz, to tak. Będę czekać na ciebie z dziewczynami przy wejściu do galerii o 15. Paaaaa!
Nie zdążam już nic powiedzieć, bo się rozłącza. Spoglądam na telefon - 14:42.
Zakładam kurtkę i buty, chwytam torebkę z wieszaka i niechętnie ruszam do galerii.
Z daleka zauważam czekające na mnie Gośkę, Malwinę i Kaśkę. Po raz kolejny składają mi urodzinowe życzenia i wchodzimy do środka. Już po przekroczeniu drzwi wiem, że wynudzę się nieprawdopodobnie. A zapowiadał się taki przyjemny dzień... 
Dziewczyny są wyraźnie podekscytowane. Nie zwracają uwagi na lecące w tle kolędy i pastorałki, na to co się dzieje na "scenie", ani na nic wokół. Głównym tematem jest siatkówka, a raczej siatkarze. 
Tak, zdecydowanie tylko i wyłącznie siatkarze...
"Boskie oczy Winiara", "uśmiech Kubiaka", "Wrona... achhh!", "a Buszek? Boże... nieziemski" i tak na okrągło. 
- A ty co się nic nie odzywasz, Izka? - pyta po jakimś czasie Kaśka.
- A wyobraziłam sobie właśnie, że Winiar na mnie patrzy i tak jakoś odpłynęłam. Same rozumiecie, co nie? - próbuję brzmieć jak najpoważniej i chyba nawet mi się udaje.
Patrzą na mnie trochę zszokowane, ale po chwili wszystkie trzy zaczynają się śmiać i wracają znowu do plotek. 
A najciekawsze w tym to, że to są naprawdę świetne osoby, tylko ten ich syndrom "hot fanek" - jak same to nazwały.
Wśród ludzi przechodzi jakiś szum, a po chwili widzę grupkę dwumetrowych facetów. Zaczęło się... Sięgam do torebki po telefon i włączam Pou. Przynajmniej czas zleci mi szybciej. Słyszę głośne westchnięcie wprost przy moich uchu, więc spoglądam na dziewczyny, które siedzą jak zahipnotyzowane. Przenoszę wzrok i zauważam tego takiego Nowakowskiego przy mikrofonie, czyli wszystko jasne, więc wracam do mojego mobilnego pupilka. 
Po jakimś czasie zaczyna nudzić mnie siedzenie tutaj, więc mówię dziewczynom, że wychodzę się przewietrzyć i ulatniam się z galerii. Na zewnątrz zapadł już zmrok, a lampy uliczne i kolorowe witryny sklepowe dodają mu tylko uroku. 
Odsuwam się od drzwi, kiedy jakaś para chce przejść z wózkiem, a wtedy ktoś wpada na mnie i moczy mi kurtkę kawą. 
- Przepraszam - słyszę męski głos tuż przy moim uchu.
- Jakbyś patrzył jak chodzisz, nie musiałbyś przepraszać! - warczę wściekła i odchodzę w kierunku schodów. Przysiadam i próbuję chociaż trochę zetrzeć chusteczką plamę. Poddaję się, kiedy nie przynosi to żadnego efektu. 
W torebce odnajduję paczkę papierosów, które podwinęłam tacie i zapalam jednego. Zwykle nie palę, bo zdaję sobie sprawę, że to zły zwyczaj, ale czasami po prostu tylko tak potrafię się uspokoić. 
- Palenie szkodzi - ponownie odzywa się mężczyzna, który na mnie wpadł.
- Nie twój interes. 
- Jesteś za młoda...
- Od siedemnastu godzin i czterdziestu sześciu minut już nie - przerywam mu, spoglądając na telefon.
- Powiesz mi chociaż jak masz na imię? - nie daje za wygraną nieznajomy.
- Iza - odpowiadam krótko.
- Iza... - powtarza. - Ładnie - prycham tylko i wyrzucam niedopałek papierosa. - Naprawdę przepraszam cię za tą kurtkę. Zapłacę za czyszczenie.
- Nie trzeba. 
- Ale...
- Naprawdę nie trzeba.
- To daj się przynajmniej odwieźć do domu. Nie będziesz wracała cała ubrudzona kawą.
- Nie chcę przypominać przez kogo - mruczę pod nosem.
- No przecież cię przeprosiłem...  - mówi zrezygnowany. - To co? Jedziemy?
- To, że mam osiemnaście lat, nie znaczy, że mogę jeździć z nieznajomymi. 
- Serio? - pyta, a w jego głosie słychać wyraźne rozbawienie.
- Ale skoro tak nalegasz...
Pomaga mi wstać i dopiero teraz zwracam uwagę jaki jest wysoki. Błagam, byle nie okazał się siatkarzem...
Prowadzi mnie w kierunku parkingu i otwiera drzwi od strony pasażera.
- Uważaj sobie. Mam gaz pieprzowy w torebce - oznajmiam, celując w niego palcem wskazującym. Zamyka drzwi z mojej strony i siada na miejscu kierowcy. - Z czego się tak śmiejesz? - pytam, widząc jego rozbawienie. - Serio mam ten gaz pieprzowy. 
- Urocza jesteś - mówi, spoglądając na mnie przelotnie i rusza spod galerii. Wystukuję szybkiego sms'a do Gośki i zaczynam przyglądać mu się dyskretnie, a wtedy nasuwa mi się kilka słów, którymi mogłabym go skwitować, ale może pozostawię je dla siebie. 
- Mieszkam na Dąbrowskiego. 
Droga w towarzystwie nieznajomego (bo przecież nic o nim nie wiem. A nie! Jest ciut niezdarny, wysoki, przystojny i śmiesznie wymawia "r") mija szybko i w milczeniu.
- Ta klatka - mówię, wskazując na drzwi. Zatrzymuje pojazd na chodniku i otwiera mi drzwi. Niezły z niego dżentelmen. - Dzięki za podwózkę.
Pokonuję kilka schodów i wybieram kod na domofonie. Jednak nie jest dane mi dokończyć, gdyż ktoś chwyta mnie za przedramię i odwraca w swoją stronę. Mój nowy (nie)znajomy...
Popycha mnie na ścianę i gwałtownie wpija się w moje usta. Próbuję się wyrwać, ale jest o wiele silniejszy. Po chwili odrywa się ode mnie, a jego świdrujący wzrok przeszywa mnie na wskroś. 
- Co to było? - pytam, ciągle nie mogąc złapać oddechu. 
- Nie mów, że ci się nie podobało...
Prycham i kręcę z niedowierzaniem głową. Wymierzam mu siarczyste uderzenie w policzek, wystukuję kod i znikam na klatce. Szybko wbiegam do mieszkania i pozbywam się kurtki.
Co za palant! Cholernie przystojny palant...







______________________________________________________

Więc witam :D

Coś nowego, nieskocznego. 
Siatkarskie klimaty stolicy Podkarpacia.
Chyba nie muszę przedstawiać głównego bohatera :D
Liczę, że bez problemu odgadniecie same :D

Jeśli tylko spodoba Wam się jedynka, dodam kolejny rozdział.
To będzie krótka, przelotna historia.
Chcę zrealizować pomysł, który wpadł mi do głowy, 
bo kiedy się go pozbędę, będzie mi łatwiej zabrać się za coś innego.

Mam nadzieję, że jakoś Was zaciekawiłam :)
Zostawcie swoje opinie w komentarzach :)