wtorek, 3 listopada 2015

Pięć





Siadam na fotelu i podciągam nogi pod brodę. Pokój pogrążony jest w półmroku i tylko przez niedosunięte zasłony wpada wąska strużka światła. Opieram głowę o kolana i przymykam powieki. 
Z krótkiej drzemki wyrywa mnie cicha wiązanka niecenzuralnych słów płynąca z ust bruneta. Szamocze się z kocem i podnosi do pozycji siedzącej.
- Długo już nie śpisz? - pyta, na co w odpowiedzi jedynie kręcę głową. Przenoszę wzrok na jego twarz, na zaspane oczy, zwichrzoną fryzurę i kąciki ust uniesione w delikatnym uśmiechu. Ta niepozorna sceneria sprawia, że coś ściska mnie za serce. Coś, czego nie jestem w stanie nazwać, ale wywołuje uśmiech na mojej twarzy. - To ja może skoczę pod prysznic - mówi i znika z salonu. Omiatam wzrokiem pomieszczenie, zatrzymując się na kilku statuetkach MVP stojących na komodzie i zdjęciu z jakiegoś meczu chyba sprzed kilku ładnych lat. Przyglądam się fotografii, ale nie rozpoznaję żadnego z zawodników. Wstaję więc z fotela i kieruję kroki do kuchni. Kostka boli mnie odrobinę mniej niż poprzedniego wieczoru, ale pojawił się wyraźny obrzęk i zasinienie. 
Nalewam wody do czajnika, wyjmuję dwa kubki i zastanawiam się, gdzie Rafał może trzymać herbatę. Zerkam do jednej szafki, ale na próżno. Otwieram drugą i znajduję, to czego szukam. Próbuję dosięgnąć do wyższej półki, ale z bolącą kostką jest to dla mnie problemem. Już prawie sięgam do opakowania, gdy niespodziewanie czuję dłoń Rafała na swojej i jego oddech na mojej szyi. Wyjmuje herbatę i kładzie ją na blacie. Wciąż stoi bardzo blisko za mną, a dłonie ma oparte na blacie po obydwu moich bokach. Liczę do trzech i powoli się odwracam. Spoglądam w jego błękitne oczy i zapominam o oddychaniu. 
Nagle rozlega się gwizd czajnika i na szczęście wszystkie moje funkcje życiowe powracają do normy. Wyłączam wrzącą wodę i wychodzę z kuchni. Przebieram się w swoje ubrania i staram się doprowadzić jakoś twarz do porządku, tym, co mam w torebce. 
Kiedy wracam do kuchni, Rafał je śniadanie.
- Siadaj i jedz. Powinny być jadalne.
Siadam naprzeciw niego i sięgam po kubek z herbatą. 
Jemy w ciszy, mierząc się jedynie ukradkowymi spojrzeniami. Za każdym razem kiedy próbuję coś powiedzieć, czuję w gardle rosnącą gulę. 
- Chyba powinnam pojechać jednak do lekarza - odzywam się pierwszy raz od wczorajszego wieczoru  i wychodzę do przedpokoju, aby założyć buty i kurtkę, a następnie zerkam ponownie do kuchni. - Mogę mój telefon?
Rafał wstaje od stołu i podaje mi moją komórkę, która leży na blacie, a czego, o dziwo, wcześniej nie zauważyłam. 
- Dzięki... Za telefon i ogólnie za pomoc. Cześć - żegnam się i kieruję się do drzwi wyjściowych. 
- Czekaj... Przecież pojadę z tobą.
- Nie chcę ci robić kłopotu - mówię i widzę, jak Rafał wywraca oczami. 
- Daj mi dwie minuty - mówi i znika za drzwiami swojej sypialni. 
Mój wzrok mimowolnie wędruje w kierunku salonu i znajdujących się na komodzie zdjęć i statuetek. Uświadamiam sobie jak bardzo do takiego świata nie pasuję. 
Najciszej jak potrafię otwieram drzwi wyjściowe i wychodzę z mieszkania bruneta. Z każdym pokonywanym w ślimaczym tempie stopniem utwierdzam się w przekonaniu, że dobrze zrobiłam zwiewając z mieszkania Rafała i skończyłam z wyimaginowaną chęcią zbliżenia się do niego. Bo ja co ja głupia sobie w ogóle wyobrażałam?
Oddycham z ulgą widząc, że pod sąsiedni blok zajechała właśnie taksówka i ktoś z niej wysiada. Przyspieszam nieco kroku, co z moją obolałą kostką jest nie lada wyczynem, ale udaje mi się złapać pojazd.
- Dzień dobry. Można?
- Proszę.
Wsiadam do taksówki i ostatni raz omiatam wzrokiem blok, z którego przed chwilą wyszłam, a zwłaszcza jedno okno wychodzące z mieszkania na drugim pietrze, przy którym zauważam stojącą postać.
- Do szpitala na Lwowskiej poproszę. 
Nie myśl o tym.
Nie myśl o niczym, co z Nim związane.
Nie myśl o Nim, Iza...
Opieram głowę o szybę, przymykam powieki i próbuję uspokoić lekko przyspieszony oddech.
Po kilku minutach taksówka zatrzymuje się pod szpitalem. Płacę za kurs, wysiadam z pojazdu i podążam ku wejściu na izbę przyjęć. W niedzielne przedpołudnie  to miejsce jest wyjątkowo puste, więc nie muszę długo czekać na swoją kolej. Po zrobieniu RTG okazuje się, że kostka jest jedynie podkręcona i na stabilizatorze się kończy. 
Opuszczam gabinet i podążam w kierunku drugiego skrzydła szpitala, gdzie mieści się oddział ginekologiczno-położniczy. Dzięki pomocy jednej z pielęgniarek odnajduję salę, w której leży moja kuzynka. Wchodzę cicho do pomieszczenia, widząc, że Anka aktualnie śpi. Przy jej łóżku spoczywa mała kruszynka, która bystrymi oczkami mi się przygląda. Łapię ją delikatnie za rączkę.
- Cześć słodziaku.
Siedzę z dziewczynką jeszcze przez chwilę, zostawiam dla Ani karteczkę z informacją, że byłam, ale spała, a ja nie chciałam jej budzić i opuszczam salę. Po wyjściu ze szpitala udaje mi się złapać autobus jadący w kierunku mojej ulicy. Robię jeszcze małe zakupy, zahaczam o aptekę i wracam do domu. Przytłoczona wszystkim, co się zdarzyło rzucam się na kanapę i nie zwracam nawet uwagi, kiedy po moich policzkach zaczynają płynąć słone łzy. Z czasem cichy płacz zmienia się w głośny szloch. Uspokajam się trochę, kiedy dzwoni mój telefon, a na wyświetlaczu migocze zdjęcie Malwiny i decyduję się odebrać.
- Potrzebuję cię - szepcze cicho moja przyjaciółka.
- Ja ciebie też... I to nawet nie wiesz, jak bardzo.
- Będę za godzinę.
Rozłączam się i odkładam telefon. Biorę szybki prysznic, zarzucam na siebie szlafrok i kierując się do kuchni, wycieram mokre kosmyki włosów. Siadam na parapecie i przyglądam się kroplom deszczu spływającym po szybie.  I znowu czuję napływające do oczu łzy, ale słysząc dzwonek do drzwi, szybko zaciskam powieki i krzyczę głośno "otwarte". Przecieram dłońmi oczy i odwracam się w stronę drzwi. Jednak moim oczom wcale nie ukazuje się Malwina, ale Rafał...
- Co... Co ty...
- Nie lubię niewyjaśnionych sytuacji.
Prycham, zeskakując pokracznie z parapetu.
- Wyjdź stąd - mówię pewnie, podchodząc bliżej niego.
- Nie chcesz tego.
- Tak, chcę.
- Tak? - pyta i robi dwa kroki w moim kierunki, tak, że stoimy kilkanaście centymetrów od siebie. Przełykam głośno ślinę. Dlaczego on musi stać tak blisko?
- Ta... 
Nie jestem w stanie nawet dopowiedzieć do końca. A w zasadzie uniemożliwiają mi to jego usta. Próbuję go odepchnąć, oprzeć się temu, ale nie potrafię. Poddaję się... Nasze pocałunki stają się coraz odważniejsze, dłonie coraz bardziej niecierpliwe. Wszystko dzieje się tak szybko. Czuję się jak w jakimś amoku, z którego już nigdy nie chcę się otrząsnąć. Ale muszę, bo wyrywa mnie z niego dzwonek do drzwi. Zastygam w bezruchu z dłońmi przy guzikach koszuli Rafała, a on przy połach mojego szlafroka. Jasny szlak... Malwina. Szybko kieruję go pokoju i idę otworzyć drzwi.
- Jakiś kurwa debil mnie kurwa ochlapał! - wrzeszczy wściekła, przekraczając próg mojego mieszkania i wskazuje na mokre spodnie.
- Idź do łazienki, a ja zaraz przyniosę ci coś na przebranie.
Robi tak, jak jej powiedziałam, a ja daję znać brunetowi, żeby się ulotnił. Będąc już przy drzwiach, próbuje zbliżyć się do mnie, ale stanowczo się odsuwam.
- To się nie wydarzyło - mówię prawie bezgłośnie, ostatni raz spoglądając na niego i otwieram mu drzwi. Wychodzi, a ja nie wiem, co o tym wszystkim sądzić. Więc znowu płaczę, śmiejąc się jednocześnie z absurdalności całej tej sytuacji.






___________________________________________________

Powroty nie są łatwe, a zwłaszcza po tak długim czasie.
Palce plączą się na klawiaturze, 
a wszystkie literki na monitorze zlewają się w jedną czarną plamę.
Ale dałam radę.
Rafał i Iza są dla mnie zbyt ważni, abym całkowicie ich sobie odpuściła.
Do Bartka i Iwony też wrócę.
Nie obiecuję, kiedy to będzie.
Muszę sobie jeszcze kilka spraw poukładać.