niedziela, 1 lutego 2015

Cztery



Zapomnij... Jedno słowo, które pozbawiło mnie wszelkiej nadziei. Nadziei? W ogóle to na co tak naprawdę? Na wyimaginowane wyobrażenie jakiegoś głupiego uczucia?
Mija prawie miesiąc od dnia, w którym widzieliśmy się po raz ostatni, kiedy odprowadzał mnie po meczu i kiedy sam zainicjował nasz pocałunek. A potem kazał mi zapomnieć i odszedł. Nie rozumiem, dlaczego nie mogę wymazać go z pamięci. I chociaż staram się na wszelkie sposoby, nie potrafię tego zrobić. 
Poprawiam włosy i pociągam usta czerwoną szminką. Opuszczam łazienkę, zakładam płaszcz i wychodzę z mieszkania, uprzednio zamykając drzwi. Przed klatką czekają na mnie Maciek z Konradem. Dojeżdżamy taksówką do klubu praktycznie na drugim końcu miasta. Wchodzimy do środka i po zostawieniu kurtek kierujemy się do jednej z loży. Wygląda na to, że są już wszyscy, a także i dzisiejsza solenizantka - Malwina. Po raz kolejny dzisiejszego dnia składam jej życzenia i ruszamy w kierunku baru. Wypijamy po kieliszku czystej i dołączamy do tańczącego tłumu. Klub migocze neonowymi światłami, od ścian odbijają się płynące z głośników basy. Tańczymy przez dłuższą chwilę, ale kiedy piosenka zmienia się na wolniejszą, obok nas pojawia się Maciek i porywa Malwinę do tańca. Ulatniam się z parkietu i wracam do baru. Siadam na jednym z obrotowych krzeseł i zamawiam drinka.
Sączę wolno alkohol, obserwując poruszających się w rytm piosenki ludzi. Jednak moją uwagę przykuwają siedzący w jednej z loży siatkarze rzeszowskiego klubu. Przyglądam się im przez chwilę, ale nie zauważam go wśród nich. Czuję lekkie rozczarowanie. Nie potrafię o nim nie myśleć. Muszę przestać, wziąć sobie do serca to, co mówiła mama i skupić się na czymś, co być może ma szansę zrodzić się pomiędzy mną a Konradem. Może się łudzę, ale mam wrażenie, że od jakiegoś czasu widzi we mnie kogoś więcej niż koleżankę.
Zamawiam jeszcze jednego drinka, wypijam go duszkiem, reguluję rachunek i kieruję kroki w kierunku toalety. Przeciśnięcie się przez tłum ludzi sprawia mi niemały problem, ale w końcu się udaje. Mijam jeszcze jakąś całującą się parę w korytarzu i schodzę po kilku stopniach. Nie zauważam, że na ostatnim jest coś rozlane i niechybnie upadam. Próbuję łapać jakoś równowagę, ale botki na wysokim obcasie skutecznie mi to uniemożliwiają. Mój tyłek boleśnie spotyka się z podłożem, ale nie to martwi mnie teraz najbardziej. Kostka u prawej nogi boli mnie niemiłosiernie i nie wiem, czy to z tego powodu, czy za sprawą stężenia alkoholu w krwi, nie mam siły nawet wstać z tych cholernych schodów.
- Nic ci nie jest? - słyszę głos, na który wzdrygam się momentalnie. Podnoszę wzrok. Wygląda tak cholernie dobrze w czarnej koszuli i z kilkudniowym zarostem na twarzy. A ja znowu to robię... Znowu zawieszam się myśląc o nim. Jednak bolące miejsce daje o sobie znać.
- Kostka... - szepczę i ponownie podejmuję próbę podniesienia się ze schodów. Oplata mnie ręką w pasie i delikatnie unosi. - Auuuaa! - przypadkowo przenoszę ciężar ciała na prawą nogę. 
- Pomogę ci - mówi
- Dam sobie radę sama. Cześć - odpowiadam i strącam jego rękę z mojej talii. Kuśtykając docieram do siedzących przy barze Malwiny z Maćkiem. Żegnam się z nimi, zapewniając, że poradzę sobie sama, zabieram płaszcz i opuszczam klub. 
- Czekaj!
- Ani myślę - warczę i dalej idę przed siebie. Dogania mnie i łapie za przedramię, odwracając mnie w swoją stronę. - Czego ty ode mnie chcesz?!
W blasku latarni widzę, jak zaciska szczękę, a w jego oczach maluje się coś, czego nie umiem określić. W milczeniu wyjmuje telefon i wykonuje połączenie.
- Taksówka byłaby dopiero za czterdzieści minut - mówi, chowając smartphone'a do kieszeni. - Ale mam lepszy pomysł - dodaje i bierze mnie na ręce.
- Co ty robisz?! Postaw mnie, ale już!
- O Boże.. Ile ty ważysz?
- Wal się! Ale najpierw mnie puść do cholery!
- Musi cię obejrzeć lekarz.
- Nie będę się tułać po nocy po szpitalach, a poza tym piłam.
- W takim razie muszę cię zanieść do domu, chociaż nie wiem, jak mój biedny kręgosłup to wytrzyma. 
- Nienawidzę cię - cedzę przez zęby i uderzam go pięścią w ramię.
- Auu?! Kobieto, ja tym ciałem pracuję! 
- Jaki ty tępy jesteś - mówię, wywracając oczami.
- Oooo! Cóż za uprzejmości.
Już ciśnie mi się na usta riposta, ale z wnętrza mojej torebki słychać dzwoniący telefon. Rafał odstawia mnie na chodnik i wygrzebuję komórkę.
- Tak?
- Anka urodziła! Dziewczynka, 53 cm, 3500 gramów! 
- Już?! To świetnie! Może odwiedzę je jutro.
- Dobry pomysł. Już ci nie przeszkadzam. Udanej zabawy i do zobaczenia w środę. Pa, córeczko!
Pa, mamo. Do środy. 
Chowam telefon, przewieszam torebkę przez ramię i zerkam na stojącego obok bruneta.
- Zostałam ciocią! - oznajmiam radośnie.
- Twoja siostra ma dziecko?!
Wywracam oczami i strzelam typowego facepalma. 
- Nie moja  s z e s n a s t o l e t n i a  siostra, tylko moja kuzynka, geniuszu.
- Aaaa.. To ten.. Gratulacje.
- A dziękuję - mówię uprzejmie. - Skoro dalej chcesz służyć za mojego prywatnego wielbłąda to nie mam nic przeciwko.
- Wielbłąda?! Okej. Sama tego chciałaś! - mówi i przewiesza mnie sobie przez ramię.
- Puszczaj mnie! 
- Nie mam takiego zamiaru.
- Rafaaaał! - wrzeszczę, jednak i to idzie na marne. Po chwili kieruje się na teren jakiegoś osiedla, wchodzi do jednego z bloków i pokonuje cztery piętra. Oczywiście ze mną "na ramieniu". - Do cholery, to jest porwanie! - krzyczę na niego, kiedy ostawia mnie na podłogę w przedpokoju jakiegoś mieszkania.
- Witam w moich skromnych progach - mówi, uśmiechając się jakby brał udział w reklamie Colgate. I pewnie w innym przypadku nogi już dawno miałabym jak z waty, a w brzuchu pojawiłoby się stado motyli, ale teraz jestem zbyt na niego wściekła. 
Zdejmuję płaszcz i powoli przemieszczam się za nim do salonu. Siadam na kanapie i zdejmuję buta z bolącej nogi. Kostka jest wyraźnie opuchnięta i każda próba ruchu sprawia niemały ból.
- Zamów mi taksówkę, wracam do domu - mówię nader spokojnie, widząc jak Rafał wraca do salonu i z powrotem zakładam buta.
- Zostaniesz tutaj, a rano jedziemy do lekarza.
- Jestem już duża i sama sobie poradzę.  S a m a.
- Nie ma mowy. Zostajesz i kropka. 
- Nie? Okej. Sama sobie zamówię tą taksówkę.
Wstaję z kanapy i pewnie podążam do przedpokoju, gdzie zostawiłam torebkę. Wyjmuję z niej telefon, ale zanim udaje mi się wybrać numer, Rafał wyrywa mi smartphone'a z ręki.
- Oddawaj to! - warczę wkurzona. 
- Nie mam takiego zamiaru - oznajmia pewnie, chowa moją komórkę do kieszeni spodni i wraca do salonu, a ja kuśtykam za nim. 
- Dobra! Wygrałeś - rzucam zrezygnowana. - A teraz jeśli pozwolisz, pójdę się odświeżyć.
Poinstruowana przez siatkarza, ruszam do łazienki. Biorę szybki prysznic i owinięta w błękitny ręcznik, zmywam pozostałości makijażu. I chyba nie byłabym sobą, gdybym nie zapomniała o pewnym malutkim szczególe.. - Chyba musisz mi pożyczyć coś do spania - mówię, opierając się o framugę drzwi w kuchni, gdzie przy stole siedzi Rafał. Patrzy na mnie, nic nie mówiąc. Lekko zawstydzona zagryzam wargę i uciekam od niego wzrokiem. Podchodzi do mnie, łapie za rękę i powoli prowadzi za sobą.
- Ta powinna być okej - oznajmia, wręczając mi t-shirt z herbem Resovii. 
- Dzięki - szepczę i wracam do łazienki. Zakładam na siebie koszulkę, wycieram włosy i opuszczam pomieszczenie. Brunet siedzi przy stole w kuchni, a ja przysiadam się do niego. Podaje mi kubek herbaty i pogrążamy się w kompletnej ciszy przerywanej jedynie przez miarowe tykanie zegara. Patrzy na mnie, ale ciągle milczy. Jest taki melancholijny, zamyślony, zupełnie inny niż jeszcze kilkadziesiąt minut temu. Chciałabym coś powiedzieć, ale nie wiem, co. Mam totalną pustkę w głowie, więc lekko zawstydzona spuszczam wzrok.
- Prześpisz się w mojej sypialni.
Spoglądam na niego i w odpowiedzi kiwam głową. 
- W takim razie pójdę się już położyć - mówię i wstaję z krzesła. - Dobranoc.
Wychodzę z kuchni, ale tuż przed progiem Rafał łapie mnie za dłoń.
- Kolorowych snów.
Uśmiecham się delikatnie i kuśtykam w kierunku pokoju. Kładę się do łóżka, ale długo jeszcze nie mogę zasnąć. Myślę o nim i za cholerę nie potrafię go rozgryźć.








_______________________________________________________________

Krótko tym razem, 
ale po burzliwym i męczącym styczniu nareszcie wracam :)